W końcu nadeszła pora i wsiadamy do autobusu do Merisng. Nocą jechało się fajnie i ok. 4 rano byliśmy na miejscu. Ciemno, pusto do portu jakieś 15 minut piechotą. Kupiliśmy bilety na prom na dworcu bo w porcie biura były pozamykane. Przed 6 otworzyli biuro gdzie kupione bilety mogliśmy wymienić na takie prawdziwe(paranoja, jakby od razu nie można takiego biletu kupić). Potem kolejka żeby wpisać swoje dane i określić się na jakiej plaży wysiadamy. Ceregieli jak przy wjeździe do Tajwanu. I to wszystko na ostatnią chwilę przed wypłynięciem promu. W końcu wsiedliśmy i popłynęliśmy z karaluchami na Toman. Pomimo wakacji nic nie rezerwowaliśmy i sugerując się, że wszyscy twierdzą, że to plaża ABC jest na Tomanie najładniejsza tam się udaliśmy. Ostatni raz się czymś sugeruję bo zazwyczaj wychodzę na tym jak Zabłocki na mydle. Wydawało nam się, że wyspy Gili były niespecjalne ale te w porównaniu z Tomanem były zajebiste. Rajska wyspa dla mnie to nie jest tylko dzicz lasu. Jakbym chciał w lesie siedzieć to bym został w Taman Negara. Z plażami to już tu raczej tragedia. Powinno być chociaż czysto nie mówię żeby leżaczki jakieś załatwić ale chociaż posprzątać, jakoś zagospodarować. Jakieś śmieci, cegły na paletach, ogniska do palenia śmieci, piloty od telewizora itd. Czegoś mi tu brakowało do pełnego relaksu. Pobyt tutaj osłodziły mi warany, których było tu bardzo dużo i sklep bezcłowy w sąsiedniej wiosce przy lotnisku. Piwo w małej puszcze 2,50rm. Minus trzeba iść od 40min do godziny.