Zawsze marzyła nam się podróż dookoła świata. W takim sensie , że okrążymy glob przy okazji podróży. Taki był plan od samego początku, niestety nie udało się z powodu mojej choroby i musieliśmy to robić na raty. Niby spoko ale jednak czegoś brakowało. Podczas pomysłu na następną podróż postanowiliśmy zaszaleć . Zawsze marzyły mi się trzy takie miejsca, które chciałbym zobaczyć: Amazonka, Antarktyda i Bora Bora. Na Amazonkę jeszcze jest czas i zawsze niedrogo można pojechać a żona nie specjalnie się do tego pali. Antarktyda minimum 40 tysiaków na dwie osoby i tylko to jedno miejsce i zimno (choć ja bym jechał w każdej chwili) niestety nie przez cały rok tam można się też dostać więc terminowo nie pasuje. Zostaje to Bora Bora, a jak Bora Bora to już się lepiej kalkuluje okrążyć wreszcie ten glob bo cenowo czy się wracać czy lecieć dalej to jedno i to samo praktycznie. To i tak chyba takie miejsce, gdzie dalej od Polski się nie da oczywiście wysp typu Pitcairn nie biorę pod uwagę. Tak więc padło, że trzeba jechać na Polinezję Francuską. Oczywiście trzeba się wstrzelić w pogodę by nie lało lub nie wiało przez cały pobyt a pogoda tam potrafi być kapryśna. Zdecydowaliśmy się na wrzesień a właściwie jego drugą połowę i pod to zaplanowaliśmy całą podróż. Po Polinezji Francuskiej kupiliśmy taki bilet dzięki któremu linią Air Tahiti możemy latać pomiędzy wyspami. Nie każdego dnia loty pasowały więc trochę trzeba było pokombinować na którą wyspę najpierw itd. Żeby na każdej być tyle ile byśmy chcieli. Oprócz tego najwięcej problemów było dostosować bilet z Tahiti do Honolulu. Już na Rarotongę nie dało się zgrać lotu więc odpuściliśmy. Resztę lotów dało się ładnie zgrać. Była to pierwsza podróż, gdzie mieliśmy wszystko załatwione i dograne byle by tylko nie trafiła się jakaś obsuwa.