Teraz jak Tamara zadzwoniła do biura, w którym mamy transfer na lotnisko to wiedzieli gdzie przyjechać.
Są punktualnie nawet pięć minut przed czasem.
Dziś jest ten sam kierowca co wtedy kręcił nosem i przyjechał dużym autobusem.
Na dodatek tylko po nas bo prosto na lotnisko nas zawiózł.
Braliśmy pod uwagę, że mogą kogoś zbierać jeszcze. Trochę bez sensu bo lot mamy 10:15, a odebrali nas o 8 i teraz musimy dwie godziny czekać.
Wreszcie ustawiamy się pierwsi do kolejki ( gdzie sobie ktoś usiądzie w samolocie tam jest jego miejsce ).
Pół godzinki lotu i widzimy te moją wymarzoną i od dziecka wyczekiwaną Bora Bora.
A jednak marzenia się spełniają. Nie da się opisać słowami tego co czuję.
Widok z góry robi wrażenie niesamowite wrażenie.
Trochę w życiu widziałem i stwierdzam, że faktycznie to jedno z najpiękniejszych miejsc na ziemi jeśli nie najpiękniejsze.
Po wyładowaniu wchodzimy do małego lotniska, a tam na każdego czekają stoiska hoteli: sofitele, four seasony, intercontinentale itd. Każdy hotel/resort ma podstawioną swoją łódź.
Goście dostają naszyjnik z kwiatów, wsiadają na łódź i zaczyna się ich przygoda z Bora Bora.
Z jednej strony taka opcja to fajna sprawa, jesteśmy na małym motu (czyli małej wysepce) w resorcie w normalnym hotelu lub w domkach na wodzie.
Minus jest taki, że jeśli nie chcemy siedzieć tylko w jednym miejscu i chcemy zwiedzić całą wyspę oraz lagunę to musimy płynąć łódką bądź lecieć helikopterem (i to raczej nie za darmo).
Podobnie sprawa ma się z wyżywieniem, albo jemy i płacimy w hotelu albo płacimy za transport i jemy gdzieś na głównej wyspie (choć może jakieś knajpy mają darmowy transport?).
Generalnie opcja resortu do tanich nie należy. Nie od parady Bora Bora określana jest jako najdroższe miejsce na ziemi.
Bora Bora to koralowy atol otaczający powulkaniczny stożek, składa się z wyspy głównej oraz pięknej laguny i okalających ją wysepek zwanych motu. Właśnie na jednym z motu znajduje się lotnisko.
Tak jak na gości drogich resortów czekały załogi hotelu i łodzie tak na nas nikt nie czeka.
Nie czeka bo nie śpimy na żadnym motu w super hotelu tylko na głównej wyspie właśnie.
Mamy zarezerwowany pobyt 5 nocy w pensjonacie Noni.
Chyba najtańszy nocleg na wyspie, ba najtańszy w całej Polinezji i na całej naszej trasie.
Śmieszne to trochę, że płacimy za nocleg najtaniej w najdroższym miejscu na ziemi.
Pięć nocy kosztuje nas ok 1000 zł i to ze śniadaniem.
W zasadzie płacimy za cztery noce bo piąta jest gratis. 7500 franków za noc.
Nie łatwo się było z nimi skontaktować bo nie odpowiadają na maile, ale w końcu zadzwoniłem i się jakoś dogadałem choć po angielsku mówi tylko właścicielka, miła, starsza pani.
Dwa razy do nich dzwoniłem więc mamy nadzieję, że wszystko będzie ok.
Jakaś dziewczyna kiedyś pisała, że życie turysty toczy się na Bora Bora tylko w drogim resorcie i nic tu nie ma ani sklepów ani gdzie zjeść, nie jest to prawdą.
Można na centralnej wyspie znaleźć tani pensjonat jak nasz Pension Noni (jest też kilka innych).
Są tu dwa wielkie markety w Vaitape, nie jest strasznie drogo kupujesz bagietkę, puszkę tuńczyka i jest ok.
Niekoniecznie trzeba się stołować tylko w markecie.
Pełno jest budek z jedzeniem i za 15 zeta można się najeść.
Na dwie osoby za kolacje czy obiad płaciliśmy od 20 do 60 zł wiec niech nikt mi nie pierdzieli, że Bora Bora jest droga i trzeba głodować bzdura totalna.
Wracając do tematu. Ludzi którzy śpią w pensjonatach na głównej wyspie zabiera duża Łódź ( wliczona w cenę biletu lotniczego) i transportuje nas na wyspę.
Z nami płynie jeszcze trójka Francuzów.
Już po wypłynięciu z lotniska mamy darmowy przedsmak laguny bo jakieś ¼ przepływamy przed dotarciem do portu w Vaitape.
Cudne widoki, przepiękny kolor wody, że aż zapiera dech w piersiach.
Sporo wód już widziałem (zwłaszcza ze pływałem na statkach pasażerskich ) ale tu się zakochałem w tej lagunie.
Dobijamy do brzegu i tak jak się obawiałem nikt na nas nie czeka. Coś nie tak.
Szukam numeru telefonu. Kierowca, który odebrał Francuzów, zatrzymał się i pyta co mamy za problem i czy może pomóc.
Bardzo miły. Pyta o numer i dzwoni ze swojej komórki do Noni.
Za dwie minuty z Noni podjeżdżają i jedziemy. Nasz pensjonat znajduje się od portu jakiś kilometr.
Luksusów nie ma ale jest czysto i tanio. Tak naprawdę chyba nigdzie na świecie nie była tak wyprasowana pościel. Największy atut to niesamowicie miła i sympatyczna właścicielka 70 letnia( nie wygląda choć mówiłem na nią babcia) Gloria. Cała zresztą rodzina jest bardzo miła, niestety tylko Gloria mówi po angielsku.
Chcemy iść do marketu na zakupy, ale zaczęło padać musimy poczekać .
Popadało ze 20 minut i słoneczko znowu wyszło. Taka pogoda została już z nami na całe pięć dni na Bora Bora.
Pension Noni jest w zajebistej lokacji.
Jest w głównym mieście, do wszystkiego blisko także do marketu . Jak ma się chęć na browarek i coś do jedzenia to nie trzeba się nanosić siatek z zakupami.
Pod kościołem jest budka roulettes i jemy na ciepło bagietkę z tuńczykiem oraz bagietkę z burgerami i frytkami, pycha i niedrogo.
Biur podróży tu nie ma. Są trzy opcje albo dzwoni się z katalogu prosto do danego biura albo zamawia wycieczkę w hotelu czy pensjonacie albo w jedynej informacji turystycznej w porcie .
Sprawdzamy też samochód i na następny dzień bierzemy transport na jedno z motu.
Okazuje się, że wieczorem na takim dużym placu koło portu stoi codziennie kilka budek z jedzeniem, tzn są to samochody które przemieniają się w budki z jedzeniem. Grillują, są frytki, makarony, kanapki, burgery, steki, wszystko w rozsądnych cenach.
Są stoliki, krzesełka , można sobie kupić piwo w pobliskim markecie i pic do kolacji No problemo.
My tego dnia wybieramy pizzę , bardzo dobrą zresztą. Pieski się kręcą i taki jeden fajtłapa nas kupuje i codziennie będziemy go trochę dokarmiać .
Ludzie piszą jakie to te psy tu niebezpieczne, jak trzeba na nie uważać, a ani jeden na mnie nie szczekał, nie próbował ugryźć, nawet nie spojrzał na mnie źle . Śpią sobie, łażą, usiądą i patrzą, ale nie są agresywne . Nawet przy jedzeniu usiądą grzecznie obok i czekają czy coś się im rzuci ale są strasznie grzeczne jak tresowane.