Mamy samochód z Avisa i robimy objazd wyspy.
Niby to Polinezja Francuska, a nie różni się zbytnio od jakiejś dajmy na to Malezji czy Indonezji.
Widać biedę ale widać też nieróbstwo.
Zwłaszcza młodzi lubią sobie golnąć i zapalić trawkę, a umiaru nie znają.
Na dodatek zdarzają się pijani i naćpani kierowcy.
Całe szczęście, że policja robi kontrole trzeźwości dosyć często.
Szczególnie w weekend gdy ci co pracują i odbierają tygodniówkę jest popijawa.
Wszyscy tu lubią muzykę, jak jedzie samochód to go słychać z kilometra, jak jedzie rower to od 500 do 100 metrów go słychać w zależności czy ma tylko telefon czy jakiś głośnik na bagażniku , nawet pieszym zdąża się taszczyć jakiegoś gramograja.
Jeśli chodzi o widoki wyspy to uważam, że trafiliśmy z nasza miejscówka na najlepszy.
Po drodze odwiedzamy Zatokę Cooka i Zatokę Opunohu.
Z punktu widokowego Belvedere widać je obydwie.
Choć chyba więcej frajdy sprawia droga, którą się jedzie na punkt widokowy niż sam punkt.
W lasach można odwiedzić marae.
Marae w kulturach polinezyjskich to miejsce spotkań o charakterze sakralnym ale pełniące też funkcje społeczne oraz polityczne.
Tak naprawdę na Polinezji Francuskiej to kupy kamieni czyli o ile, ktoś się bardzo nie interesuje to nic specjalnie ciekawego dla oka może bardziej dla ducha.
Odwiedzamy też Tiki Village.
Kiedyś był tu hotel i coś w rodzaju centrum kultury polinezyjskiej.
Jednak zawirowania finansowe i pogodowe zmieniły ten stan rzeczy.
Teraz hotelu już nie ma, jest parę starych chałup, w nich jakieś wystawy Gauguina, różne aktywności typu malowanie, wyplatanie, gotowanie, muzyka.
Są też zdjęcia przedstawiające Polinezję Francuską i piękne Polinezyjki w czerni i bieli.
Patrząc na te zdjęcia nie ma się co dziwić, że ludzie tacy jak chociażby Gauguin po przybyciu tu zakochali się w tym miejscu oraz kobietach i postanowili zostać.
Wszystko fajnie ale te aktywności sporo kosztują.
Wejść do środka można a darmo.
Jest też fajna plaża oraz scena gdzie wieczorami odbywają się polinezyjskie przedstawienia dla turystów.
Wieczorem też jest o 21.
Z jednej strony fajnie by było iść ale dosyć długo trwa takie przedstawienie, dziś chcemy oddać samochód, a rano lecimy więc jednak nie decydujemy się na występ.
W sumie na podobnym byliśmy na Wyspie Wielkanocnej więc można sobie darować.
Ciekawostką jest fakt, że w Tiki Village można wziąć ślub w tradycyjny polinezyjski sposób.
Są różne warianty, najbogatszy przewiduje opcję full wypas, pan młody zostaje przywożony z całą watahą w canoe , ubrany w tradycyjny strój tak jak i reszta ekipy, pani młoda czeka ze swoją świtą na brzegu, jest miejsce na śluby taki nie wiem jak to nazwać ołtarz może. Najdroższa opcja coś koło 6000 zł kosztuje, jeśli chcemy do tego kolację, dvd czy tradycyjny masaż są dopłaty.
Po powrocie idziemy na plażę i trochę popływać ale dziś woda jakby zimniejsza.
Trzeba pożegnać się z Moorea. Miejsce jest cudne, teraz wiem czemu biura i foldery reklamują wyspę jako raj dla nowożeńców.
To właśnie Moorea po Tahiti jest najczęściej odwiedzaną wyspą Polinezji Francuskiej.
Tahiti wiadomo, trzeba tam lecieć by się na Polinezję Fr. dostać ale Moorea oprócz bliskości Tahiti i łatwego połączenia także promowego jest po prostu piękna.