Wstajemy o 7 i idziemy na śniadanie.
Jest bardzo dobre, duży wybór i czysto podane. Są przypieczone w piekarniku bagietki, świeże pieczywo, słone masełko, dżem, kilka rodzajów owoców: banany, mango, jabłka, granaty i takie których nawet nazwy nie znam, jest woda sok kawa. Nie da się zjeść wszystkiego, babcia nie żałuje .
Po śniadaniu idziemy do portu i zbiera nas gość do innego miasteczka, a tam wsiadamy na łódkę i płyniemy na motu.
Motu należy do jego rodziny i tak sobie zarabiają.
Widoki niesamowite, woda taka, że chce się płakać ze szczęścia, widzimy pierwszą płaszczkę, te nazywają tu eagle rays.
Na motu po prostu bajka i na dodatek tego dnia jesteśmy sami. Po prostu jesteśmy w prawdziwym raju, jesteśmy wreszcie na Bora Bora.
Wspaniały dzień pływamy, snurkujemy, leżymy pod palmami.
Niedaleko od brzegu podpływają łodzie by pływać z płaszczkami.
Kilka metrów od brzegu są pod wodą jakieś posagi. Trochę upiorny widok jak się podpływa pierwszym razem i nie ma o nich pojęcia.
Nagle na płytkiej wodzie patrzę, a tu płaszczka na mnie zasuwa, pływa dookoła i pode mną.
Prawie zawału dostałem jak tak pode mną siedzi i się gapi tymi ślepiami jak ciele w malowane wrota.
Boje się ich odkąd jedna zabiła Steva Irvina.
Zresztą zawsze jak mam jakieś spotkania ze zwierzętami to coś się dzieje, a od ugryzienie przez skolopendrę na Borneo mam jakiś lęk.
Płaszczka gapi się na mnie i nie wiem co robić, włączyłem go pro i ja nagrywam choć serce mi wali i mam ochotę spierdzielać.
W końcu odpłynęła bo się nie chciałem z nią bawić.
Wkurzyłem się jak się okazało, że za słabo guzik nacisnąłem i się nie nagrywało.
Za jakiś czas byliśmy z Karoliną w wodzie i znowu jakaś przypłynęła, tym razem popływałem z nią i nagrywałem, robiłem zdjęcia i było ok .
Potem w innym miejscu na płyciutkiej wodzie dwie przypłynęły coś niesamowitego .
Dzień super niestety na błędach się człowiek nie uczy i pływałem cały dzień bez koszulki czego skutkiem było niezłe i bolesne opalenie całego ciała zwłaszcza pleców barków i nóg.
Po 16 łódka zawozi nas na główna wyspę.
Dziś cały dzień stoi w porcie, a w zasadzie na tenderze jeden ze statków mojego ukochanego Princess Cruises.
Patrzyłem po załodze na lądzie ale nikogo niestety nie znam.
Fajnie tak być na Bora Bora i to nie w pracy na statku a jako turysta.
Wieczorem jemy z grilla, towarzyszy nam nasz fajtłapa i jakiś jeszcze kundel . Na jutro zamówiliśmy wycieczkę po lagunie z rekinami i płaszczkami. Powinno być fajnie.