Ostatni dzień na Polinezji Francuskiej.
Mała rundka jeszcze po wyspie nie zaszkodzi, odwiedzamy min grób Pomare V ostatniego króla Tahiti.
Tego dnia odbywają się jakieś zawody wioślarskie.
Nawet w lokalnej telewizji jest transmisja. Na plażach nie brakuje też surferów.
Udajemy się jeszcze na słynny market w Papeete, gdzie można kupić sobie jakąś pamiątkę (w moim przypadku jak zawsze magnesy).
W okolicy portu znajduje się też także takie małe darmowe muzeum pereł, połączone ze sklepem.
Wieczorem oddajemy naszego Byda i czekamy na lot, a w międzyczasie trzeba wypić dzbanek Hinano.
No i lecimy do Honolulu.
Tak naprawdę na to Honolulu też lat wiele czekałem.
Zawsze jak widzę jakiś lecący samolot to komentuję, że leci do Honolulu.
Nie mam pojęcia skąd to mi się wzięło ale fajnie brzmi „ leci do Honolulu”.
Teraz i ja tam polecę. Super.