Rano trzeba zapłacić za domek.
Podczas zameldowania manager dał mi jakąś zniżkę, niewielka ale zawsze coś.
Dziś jest tylko pracownica i przy wystawieniu rachunku zniżki nie ma.
Kurde są jakieś zasady chyba nie? Jak daje mi manager zniżkę to powinni mi ją odliczyć, a nie się ze mną dochodzić, co to ma być?
W końcu proszę zawołać szefa i się wyjaśnia, zniżkę dostaję. On też cieć, że nie ma tego w komputerze czy papierach, że sam dał mi zniżka, a potem wymyślają.
No ale nie może się obyć bez dalszych kłopotów, okazuje się, że nie działa im coś terminal i płatność kartą trwa i trwa i trwa, a tu na samolot trzeba jechać.
W końcu po kilku próbach karta przechodzi i możemy jechać na lotnisko.
Czas opuścić Huahine i odbyć ostatni lot z Air Tahiti.
Dziś okropna pogoda, wieje jak diabli. Podczas startu jeszcze w czasie rozpędzania się samolotu na pasie startowym rzuca nami na wszystkie strony. Podobnie podczas całego lotu.
Już na Tahiti w Avisie bierzemy najtańsze autko, prawie nowe cacko o tajemniczej nazwie BYD. Znaczy się chińska myśl techniczna.
Pokój mamy w hotelu Sarah Nui i wybieramy się na objazd wyspy.
Można by jechać na obserwacje wielorybów po południu ale decydujemy się na następny dzień.
Jeżdżąc po wyspie odwiedzamy Venus Point ze starą piękną latarnią morską no i największą atrakcja tego miejsca czyli czarną plażę i miejsce gdzie wylądował słynny statek Bounty, a także w tym miejscu kapitan James Cook obserwował tranzyt Wenus podczas swojej pierwszej wyprawy dookoła świata.
Ponieważ uwielbiam odwiedzać te miejsca, gdzie kapitan Cook był do nie mogłem i tego pominąć.
Reszta wyspy to nic specjalnego, wyspa jak wyspa. Plaż nie ma jakiś magicznych, większość to czarny piach wulkaniczny choć dla niektórych może to być atrakcyjne.
Chcieliśmy odwiedzić muzeum Gauguina ale okazało się, że jest już ponad rok w remoncie i jeszcze rok czy dwa będzie.
W nieciekawym stanie jest też podobno ogród botaniczny nieopodal ale nie sprawdzaliśmy tego.
Ogólnie na Polinezji jest sporo hoteli czy innych miejsc turystycznych, które albo upadły, albo są w stanie takim, że trzymają się na słowo honoru , po prostu rozlatują się.
Jadąc wybrzeżem natrafiliśmy na kilka rodzin wielorybów, które bawiły się z młodymi. Co prawda oglądaliśmy je z brzegu ale i tak widok niecodzienny.
Wieczorem wybraliśmy się na kolację do znanej nam już knajpy, miałem ochotę na Browarka i najlepiej kiełbasiorę taką z grilla lub pieczoną, choć possion cru też mają tu wyśmienite (choć nie tak wspaniałe jak ceviche na Wyspie Wielkanocnej).
Okazało się, że mają dziś w knajpie October fest, statek pasażerski nawet chyba Princessa ma overnighta i pasażerowie wylegli ze statku i bawią się na brzegu.
W knajpie ludzi jak na promocji w Lidlu, brak stolików, gra kapela, pełno piwa.
Są jakieś wolne stoliki, w menu October fest są fajne zestawy.
Jest zestaw z browarkami, frytkami i kiełbasiorą z grilla rewelacja.
Kelnerki ubrane jak Niemki na prawdziwym święcie piwa.
Kto by się spodziewał, że po drugiej stronie kuli ziemskiej będę świętował october fest przy piwie i kiełbasie z grilla?
Życie nie raz zaskakuje. A kiełbasa i piwo tego wieczoru smakowało wyśmienicie, tylko szkoda, że to nasza ostatnia kolacja na Polinezji Francuskiej.