7 maja 2013 jedziemy na Bali autobusem z tubylcami tylko my i jeden Japończyk. Zaraz na początku wsiedli do autobusu trzej muzykanci i zaczęli grać. Daliśmy parę rupii i wysiedli. Na jednym z następnych przystanków wsiedli handlarze z jedzeniem. Mijamy bardziej cywilizowane tereny niż na Jawie w drodze z Dżakarty. Kierowca jedzie tak, że strach się bać ale ogólnie podróż ma swój urok. Ktoś popala papieroski goździkowe ale na szczęście jest dobra Klima z przyjemnym odświeżaczem zapachu. Przed podróżą byliśmy na obiedzie w Bladoku spotkaliśmy znów Egiego. Prawdopodobnie spotkamy się na Bali. Zagadaliśmy się i zamiast 100 tys rupii dałem 10 tys. Wyskoczył za nami kelner i był mały obciach. Podczas jazdy zatrzymaliśmy się na kolację. Zanim włączyli światła w knajpie było ciemno jak diabli. Dostaliśmy ryż z wiadra i inne smakołyki ale ogólnie było to niezłe nie mówiąc i klimacie samej Sali i toalet. Nasze bagaże powędrowały do schowków a po autobusie rozłożona została trzcina.
8 maja 2013
reszta podróży upłynęła spokojnie, była przeprawa promowa, gdzie znów się na nas gapili jak na ludzików z Marsa. Już na Bali autobus się zatrzymał i kazali wysiąść wszystkim mężczyznom, a że załoga busa ni w ząb po angielsku nie mówiła więc nikt nie poinformował mnie o co chodzi i że dotyczy to tylko Indonezyjczyków. Poszedłem a paszport został u Karoliny w torbie. Na szczęście udało mi się zatrzymać autobus i szef busa stwierdził, że ok. i mogę zostać. Po dotarciu do denpasaru stwierdziliśmy, że pojedziemy do Ubud tak Mo stwierdził jadący busem Japończyk. Żeby nie kombinować z przesiadkami ugadaliśmy się w trójkę z taksówkarzem za 150 tys rupii do ubud na ulicę małp. Na 3 osoby to tyle samo co brać taxi na dworzec, a potem bemo do Ubud. Na Monkey Road znaleźliśmy fajne bungalowy w niezłej cenie z fajnym ogrodem i widokiem na pola ryżowe i dużymi tarasami. Po pysznym acz drogim w porównaniu do YogJakarty obiedzie udaliśmy się do małpiego gaju i znajdującej się w nim świątyni. W Money forest rewelka nie dość że bilety po 20tys to w środku lasu jest naprawdę ładnie zwłaszcza wszystkie budowle pokryte mchem są też dwie wielkie rzeźby waranów. Na samym wejściu młpy zabrały nam banany, jedną dziewczynę napadły i zrabowały 2 paczki chipsów. Później z plecaka sprytna małpka zabrała mi sok i ku uciese zebranych tam ludzi sama otworzyła butelkę i całą wytrąbiła. Po wyjściu z lasu zrobiliśmy spacer wokół wioski w poszukiwaniu pól ryżowych i owoców. Po długich poszukiwaniach udało nam się wrócić z torbą różnych owoców i skonsumować je na naszym tarasie w towarzystwie różnych robali latających nietoperzy
9 maja 2013 pojechaliśmy na wycieczkę z taksówkarzem m.in. w świątyni Tirta Empul udało nam się trafić na coroczną ceremonię, byliśmy na tarasach ryżowych gdzie zeszliśmy ze szlaku i udało nam się zrobić fajne zdjęcia w ryżu choć zrobiło się niebezpiecznie w pewnym momencie bo można było spaść w dół. Byliśmy też na plantacji Kopi Luwak gdzie wreszcie spróbowałem najdroższej kawy świata, dziewczyna, która nas obsługiwała znała kilka słów po polski i dopytywała się o niektóre zwroty i zapisywała sobie na kartce. W największej świątyni Besakih największe dziadostwo i cwaniactwo jakie w życiu widziałem. Pomimo zapłacenia biletu za wjazd wołają jeszcze jakąś śmieszną dotacje niy dobrowolną ale, że niby wejść nie można i ze swoim sarongiem też problem, pokazują jakąś książkę gdzie się niby ktoś wpisał(dziwne że pismo podobne przy różnych wpisach) i dał dotację taką że mógłbym sobie paczkę Kopi Luwak kupić. Jak zrobiłem awanturę to wtedy stwierdzili, że zrobią łaskę i można wejść. Atmosfera paskudna i niepotrzebne nerwy nie warto wale tam jechać. Po powrocie dla relaksu strzeliliśmy browarki i zjedliśmy dobre krewetki. Poszliśmy jeszcze do baru posiedzieć przy drinku przy muzyce na żywo.
10 maja 2013 pojechaliśmy na wycieczkę po świątyniach na których nam najbardziej zależało czyli Mengwi Bedugul i Tanah Lot przy zachodzie słońca. Byliśmy też w innej świątyni małp gdzie maaki były grzeczne i wchodziły na nas by zrobić sobie zdjęcie, znowu przystanek na kopi luwak i dość fajne tarasy ryżowe
11 maja 2013 dzień organizacyjny. Z próby wysłania paczki na poczcie nic nie wyszło bo cwaniaki chcieli nas oszukać. Sporo zajęło znalezienie dobrego transportu na Gili bo też cwaniakowali ale udało się. Jak zwykle na koniec pobytu odnajdujemy knajpę czy sklep gdzie jest tanio i smacznie tak też i dziś zaglądnęliśmy do dużego marketu i nakupiliśmy piwa, pomidorów, żółtego sera, bółek i w super cenach herbaty czy kopi luwak. Po prostu bajka. Wieczorem poszliśmy na tańce balijskie keyak, a później na balijski masaż, dziewczyna która mnie masowała mogłaby stal giąć gołymi rękoma.