Sylwester w Laosie w Luang Prabang. Mial byc w Sydney ale ze wzgledu podwojnych cen za campery w czasie australijskich wakacji i swiat niestety zostal Laos. Drugi dzien z rzedy impreza na rynku i jak to u malpeczek bywa organizacja jest uroczo nieprofesjonalna. Ale ogolnie wszyscy piszcza, krzycza i sie ciesza. Przed zachodem dorwal nas koles na spacerze czy n9e chcemy rejsu po Mekongu o zachodzie slonca, utargowalismy 100000 za dwie osoby i poplynelismy. W sumie bylo fajnie i widok byl niezly. Wieczorkiem poszlismy na rynek i czekalismy do polnocy ale nic specjalnego sie nie dzialo, amerykance pospijali sie z czangami i wszyscy puszczali lamipony (akurat to byl fajny widok bo bylo ich naprawde duzo) a straz pozarna i policjanci czekali niby w pogotowiu. Pare llampionow sie zapalilo a mniej wprawnym lub trzezwym poszybowaly w galezie drzew (bo pod drzewami je puszczali - inteligencja ponad wszystko). Bylo dosyc zimno wiec zaraz po polnocy sie zmylismy zwlaszcza ze rano mielismy jechac do Phonsavan. Wbiegajac do lazienki za potrzeba po Laobeer niestety sie poslizgnalem i wywinalem orla lapiac sie odruchowa umywalki, ktora niestety (skapnalem sie dopiero rano jak woda kapala z pod umywalki na podloge) sie troche obluzowala, aczkolwiek byla juz obluzowana wczesniej jak to u malpeczek bywa nic sie nie naprawia poki sie nie urwie. Troche poruta czy mowic cos w recepcji czy nie, postanowilem udawac glupa jak cos i nic sie nie przyznawac bo jeszcze kaza placic diabli wiedza ile.