Lecieliśmy Air Canda. Całkiem fajna linia i dają kanadyjskie piwo. Leciała z nami wataha chłopaków z kanadyjskiego Hells Angels. Fajnie to wyglądało wielkie wypieczątkowane chłopy siedzące ze starszymi babkami. Zaraz po przylocie do Buenos strzelił mnie chuj, bo żeby jechać do miasta autobusem to można tylko monetami zapłacić. W żadnym sklepie na lotnisku nie wymieniają na monety tylko w banku n lotnisku. Bank ma dwa okienka i goryla, który wpuszcza, a w okienkach panowie to jak u nas za komuny zanim zawołają. Kolejka kurwa kilometrowa i pełno bab z jakimiś dokumentami, coś załatwiają i po pół godziny tam siedzą. Czy kurwa nie ma w mieście banku na takie sprawy? Do diabła w kantorach mogliby wymieniać na monety a tak godzinę zmarnowałem i nie mogłem się z gościem dogadać. Monety mi wymienił ale, że te nowe nie mają cyferek więc się pomyliłem i przed autobusem okazało się, że mam na jeden bilet. Myślałem że szlag mnie trafi ale pytam się u kierowcy czy mogę zapłacić papierkiem u niego ale gada że nie więc wychodzimy. Nagle jakiś chłopak z autobusu nas woła że zapłaci kartą za nas i żebyśmy wsiadali. Chcę mu oddać za bilety ale on honorowo, że nie ma mowy więc dziękujemy i siadamy. Autobus miał jechać 1,4 godz.ale jechał ze dwie i pół bo to taka MZK była i stawała i zabierała wszystkich co minutę. Jedziemy i jedziemy więc pytam tego chłopaka kiedy będzie Plaza de Mayo on mi pokazuje, że będzie wysiadał Tm to nam pokaże. Karolina pyta się mnie czy teraz? A ten koleś łamaną polszczyzną mówi: „teraz? Teraz nie, za 25 minut”. Kopary nam opadły, okazało się, że właśnie odprowadzał swoją dziewczynę z Polski z Krakowa na samolot. Zaprowadził nas do stacji metra i się pożegnaliśmy. Dał nam jeszcze kartę żeby sobie doładować i płacić nią w autobusach i metrze. Niesamowite spotkanie. Do hotelu doszliśmy już po 20.