Jedziemy rano taksą na lotnisko. Bus kosztuje 65 peso/os a taksa z miasta na lotnisko 150peso czyli nieduża różnica. Okazuje się, że samolot jest opóźniony 1,5 godziny. W dodatku lotnisko jest prywatne i trzeba zapłacić podatek wyjazdowy, podobnie ma być w Ushuaia. Tu płacimy 76 peso od osoby. Do Ushuaia lecimy godzinę i 10 minut. Pomimo obaw, że będą wiatry i wielkie turbulencje lot jest spokojny i gładko lądujemy. Nawet w El Calafate bardziej wiało. Jest nawet cieplej ale są chmury. Do miasta tylko taksówka na licznik. Wybija nam 52 peso. Mamy hotel Albatros przy głównej ulicy obok portu i terminalu pasażerskiego. Jest tu też informacja turystyczna a 50 metrów dalej sławna tablica mówiąca, że jesteśmy na końcu świata. Zamówiliśmy rejs małą łódką po cieśninie Beagle i poszliśmy coś zjeść. W drodze z lotniska widzieliśmy budkę z kiełbaskami, Frankfurt się nazywa. Mają w niezłych cenach różnego rodzaju kiełbasy i mięsa i robią zajebiste kanapki i hamburgery oraz hot dogi. Frankfurty czyli kiełbaski w chrupiącej bułce ze smażoną cebulką i sosami jakie się chce, po prostu masakra. Zahaczyliśmy o pobliski market i odwiedziliśmy muzeum Fin del Mundo.