Lądujemy w Sydney, piękna słoneczna pogoda która utrzymuje się cały dzień .
Na przesłuchaniu spoko, przy pytaniach o piguły i antybiotyki mówię tylko, że jestem po raku tarczycy i już się więcej nic nie pytają. W razie czego mam od siostry ze szpitala po angielsku objaśnienie, że muszę ze sobą różne leki mieć.
Ostatnim razem marudzili trochę na antybiotyki więc wolę mieć coś od lekarza.
Doczepili się tylko do moich cygaretek. Pomimo, że to nie cygara tylko cienkie cygaretki to przepisy tu dziwne i liczy się ile gram się wwozi. Pyta się kolo ile gram to ma a ja za cholerę nie mam pojęcia i tłumaczę jełopowi, że w Europie takimi duperelami jak ile gram ma cygaro czy papieros nikt sobie głowy nie zawraca i nie ma tego na paczce. W końcu dają mi spokój i możemy iść dalej. Jeszcze pieski obwąchują plecaki i możemy wyjść.
Obowiązkowo śniadanko sausage rols i ciasto z wieprzowiną Beef pie.
Z lotniska jest pociąg do centrum 38 dolków za dwie osoby to chyba najtańsza opcja dla nas. Jakby były 4 osoby to trochę taniej wyszło by taksą.
Wysiadamy na muzeum station i piechotką do meriton apartaments.
Niestety maja pełno i dopiero od 14 mogą nas wpuścić . Zostawiamy plecaki i idziemy pod operę pospacerować .
Piękna pogoda, po drodze jakieś obchody kombatantów czy coś takiego albo rocznica jakaś. Gra orkiestra, ksiądz jest, przemówienia, policje się kręcą itd.
W drodze powrotnej nie mogłem się oprzeć by nie wejść do sklepu z komiksami i kupić choć jednego batmana do kolekcji . Oj fajny sklep fajny.
Po prysznicu i przebraniu idziemy znów na miasto, płyniemy promem do Manly. Nie było zbytnio wcześniej czasu by coś zjeść więc w smażalni koło plaży kupujemy rybę z frytasami i browarki (jedyne za co nie lubię Australii to wysokie ceny piwa). Chcemy spokojnie zjeść na ulicy ale mewy nam nie pozwalają, prawie z rąk wyrywają nasze jedzenie. Trzeba się ewakuować do portu pod dach by spokojnie zjeść. I tak ileś drogi za nami lecą i atakują jak u Hitchcocka.
Jak wracamy do Sydney harbour jest już ciemno . Kręcimy się jeszcze przez jakiś czas i spadamy bo rano lecimy do Auckland .
Śpimy w bardzo fajnym miejscu i jak na praktycznie centrum Sydney bardzo dobra cena coś koło 200zł. Nie jest to typowy hotel tylko takie apartamenty w wieżowcu z recepcją na dole ale naprawdę bardzo fajne i czyściutkie. Jedyny problem jest z netem. Coś im się spierdzieliło i nie możemy się odprawić na lot.