Rano jedziemy na Te Puia i gejzer Puhutu , który strzela nawet na wysokość 100 metrów.
Znów piękna, słoneczna pogoda.
Wstęp do Te Puia kosztuje 49dolkow od osoby. Z jakiejś gazety mamy zniżkę 10 procent.
Szkoda że nie znaleźliśmy wcześniej tej gazety bo i na Wai-o-tapu było by tak samo taniej.
Zapomniałem całkowicie, że tu a to w gazecie kupony zniżkowe na różne wstępy i atrakcje, a to w sklepie na paragonie zniżka na paliwo lub na alkohol.
W środku sporo atrakcji.
Maoryski dom spotkań, błotne jeziorka, bulgoczący gejzer, jakaś ala wioska, można podziwiać rzeźbienie w drewnie itd.
Już na końcu zwiedzania jest taki mały budyneczek w którym można niby zobaczyć ptaka kiwi.
Z racji, że są dzikie jak cholera i prowadzą nocny tryb życia większość ludzi zamieszkujących NZ w życiu nie widziała tego ptaka na wolności. W tym pomieszczeniu jest ciemno więc bardzo słabo widać ale za szybą są jakieś chrapcie i niby ptaszysko tam siedzi.
Jest też telewizorek z obrazem z kamery gdzie transmituje na żywo tego ptaszora choć ja tam zbytnio nic nie wylukałem.
Po Te Puia gnamy na Ohope Beach.
W sklepie kupiliśmy kiwi no bo jak to kiwi w Kiwilandii nie spróbować?
Kiedyś było to tzw chiński agrest, a dziś nie da się pomyśleć o Nowej Zelandii by nie przyszedł do głowy ten kwaśny owoc lub ptak o tej samej nazwie.
Okazuje się ze są dwa rodzaje owocu. Kiwi zielone, które my znamy i kiwi gold w żółtym kolorze , to jest droższe .
A w Te Puke zastanawiałem się czemu wielkie kiwi z jednej strony jest żółte a z drugiej zielone.
Koło południa jesteśmy w Ohope Beach , jemy coś i jedziemy w stronę miejscowości Opotiki.
Chciałem zrobić trasę z Opotiki do Gisbourne, zawsze jak wyczytam w przewodnikach, że malownicza trasa, że ładne widoki to się napalę i muszę wtedy w takie miejsce jechać.
Trasa ma niby 330 km ale okazuje się, że są takie serpentyny ze maks 60 km/h można jechać wiec do wieczora nie ma szans przejechać tej trasy.
W połowie tej trasy jest wschodni przylądek czyli miejsce Nowej Zelandii najbardziej wysunięte na wchód ale do niego też nie ma szans dojechać i wrócić w rozsądnych godzinach.
Przeliczyłem się trochę , wielka szkoda bo uwielbiam tego typu miejsca.
Jakby z Ohope wyjechał z rana to tak ale nie po południu. Mówi się trudno.
Docieramy do uroczego kościółka nad brzegiem morza Anglican Church of Raukokore i zawracamy.
W drodze powrotnej na jednej z dróg już po zmroku, przed autem przeleciała jakaś włochata kulka.
Niech mnie kule biją, czyżby udało się zobaczyć nam na żywo jeden z symboli Nowej Zelandii?
Ja w to wierzę, nie mogło to być innego.
Są dwie opcje albo był to ptak kiwi albo w Nowej Zelandii zamieszkują Crytersi. Jeśli ktoś nie wie kim lub czym są Crytersi to takie włochate stworki z horroru.
W mieście jedziemy do countdown. Co tu zjeść najtaniej?
Ano pizza hut przychodzi z pomocą i jeszcze zostaje na drugi dzień .
Wiem wiem fast foody są nie za zdrowe ale akurat tu są często niezłe promocje i można tanio zjeść a pizza taka zła nie jest.
Widać, że miejscowi bardzo lubią fast foody ale to już wiedziałem.
Spora kolejka w pizzerii i co ciekawe to nie je siÄ™ tu na miejscu tylko bierze na wynos.
Masa ludzi czeka na zamówienia. Nie ma nawet miejsca by zjeść podobnie było w Australii, małe pomieszczenie by zamówić i poczekać na odbiór i myk do domu zakosztować tłuszczyku.