Po 6 rano mamy autobus na lotnisko, fajna sprawa bo kursują w miarę często.
Wreszcie lecimy na Polinezję Francuską.
Gdy wylatywaliśmy z Auckland był 21 września, gdy lądujemy na Tahiti cofamy się w czasie i mamy znowu niedzielę 20 września. Zawsze chciałem cofnąć się w czasie.
Na lotnisku czeka na nas powitanie, panowie grają na gitarach, śpiewają, fajna pani tańczy, jest przyjemnie.
Tahiti to dopiero przedsionek do Polinezji Francuskiej ale i tak można poczuć się wspaniale.
Wcześniej załatwiliśmy transport i nocleg i pan od transportu już na nas czeka.
Pan jest bardzo miły, tylko nie za bardzo mówi po angielsku.
Za to ma przynajmniej nas na swojej tablicy i ma dla nas wieńce z kwiatów na powitanie.
Czytając wcześniej o PF czy Hawajch zastanawialiśmy się czy kupić sobie opcję gdzie coś tam się płaci i witają z tymi kwiatami itd., widzieliśmy to na Wyspie Wielkanocnej.
Okazuje się, że nie trzeba płacić a i tak wszystko jest.
Jedziemy do Ahitea Lodge, po drodze widzimy już że Polinezja do najbogatszych nie należy.
Co prawda wiedzieliśmy, że luksusów tu nie będzie ale się nie spodziewaliśmy, że aż tak.
Ci ludzie żyją tu w podobnych warunkach co w niejednym biedniejszym kraju azjatyckim, liche domy, bida z nędzą, śmieci, bród, karaluchy.
Papeete to stolica Polinezji Francuskiej i największe zgromadzenie ludzi na tym terenie więc pewnie to ma wpływ się na warunki życia tu panujące.
Idziemy do centrum by coś zjeść, tanio to tu nie jest ale raz się żyje.
Kolacja bardzo dobra, ja biorę Poisson cru czyli surową rybę w sosie z limonki bądź cytryny z warzywami i ryżem bądź frytkami do wyboru, coś trochę na kształt ceviche, a Karolina rybę z frytkami.
Mają akurat happy hour wiec płacisz za jedno a pijesz dwa. Jedzonko kosztuje jakieś 200 zeta ale nie jest nam szkoda w końcu jesteśmy na Polinezji i przyjechaliśmy z zamiarem dobrej zabawy.
Nie żałujemy ani jednego grosza wydanego na cokolwiek, zresztą mamy założenie ze na tym wyjeździe dziadować nie będziemy i jak na coś mamy ochotę to to robimy, jemy, pijemy czy kupujemy.
Nigdy sobie specjalnie nie żałowaliśmy ale staraliśmy się wydać jak najmniej by zostało na coś więcej do zobaczenia.
Na tę podróż przeznaczyliśmy spory budżet, a że w sofitelach nie śpimy wiec możemy trochę poszaleć.
Wracamy dosyć późno. Jest już ciemno jak w noc listopadową.
Miejscowi siedzą na ulicach w większości na skrzyżowaniach, popijają piwo, słuchają głośno muzyki i sprawiają mieszane wrażenie. Jedni pozdrawiają i się uśmiechają inni patrzą spode łba i nie wiadomo co sobie myśleć .
W internecie sporo jest różnych opinii na temat wszystkich zakątków świata, wiele osób pisze jak to tu kradną itd wiec jak na pierwszy dzień trochę się obawialiśmy, zwłaszcza że w pensjonacie nie ma sejfu wiec wszystko co cenniejsze mamy ze sobą.
W kilku wpisach a także recenzjach hoteli ludzie piszą, że ich okradli w pokojach itd.
Piszą także, że pełno bezpańskich psów łazi i są bardzo agresywne .
Poczekamy zobaczymy, zweryfikuje się.